Zimbabwe znajduje się w południowo-wschodniej części Afryki, graniczy z: Botswaną, Mozambikiem, RPA i Zambią. My do Zimbabwe wjechaliśmy od strony Botswany. Moje pierwsze wrażenie – kraj znacznie biedniejszy, co było widać od pierwszych kilometrów.
W Zimbabwe znajduje się aż 10 parków narodowych oraz legendarne Wodospady Viktorii. Nie wszyscy wiedzą, że był to kiedyś bardzo bogaty kraj, który posiadał tak liczne zasoby, że karmił nimi Afrykę. Niestety przez złe zarządzanie przemysłem, upadek waluty i szerzącą się korupcję gospodarka znalazła się w ruinie. Dziś Zimbabwe ma jedną z najwyższych na świecie stóp inflacji i bezrobocia.
Zimbabwe uniezależniło się od Wielkiej Brytanii 18 kwietnia 1980 r. i w tym dniu obchodzi swój dzień narodowy. Z ciekawostek – w Zimbabwe każdy rodzaj pasty do zębów nazywają „Colgate” i każdy słodki napój „Colą”. 🙂 Zimbabwe ma też najwyższy wskaźnik umiejętności czytania i pisania w Afryce, który wynosi aż 90%.





Pomimo tego, że w Zimbabwe spędziliśmy tylko kilka dni, mieliśmy dużo szczęścia – nie codziennie widzi się słonia powalonego przez stado lwów, które następnie pilnuje go przez kilka kolejnych dni ukrywając się w pobliskim bushu… i stopniowo zjadając. Samce lwów jedzą średnio ok. 7 kg mięsa dziennie, a samice 4,5 kg. Ta możliwość jedzenia dużych ilości na raz jest bardzo ważna, ponieważ polowanie nie jest dla nich takie proste, jakby się mogło wydawać.
Lwy nie biegają najszybciej, osiągają prędkość ok. 60 km/h, co w porównaniu np. do gepardów (97 km/h) jest mało imponujące. Dlatego stosują sprytne metody i często obserwują ofiarę, wybierając najsłabszą w stadzie i atakując z zaskoczenia.

Widok nad oczkiem wodnym był niesamowity – żadnych zwierząt poza stadem sępów (było ich pewnie ponad 100) i kilkoma krokodylami. Do wody podeszła jedna zebra, ale po chwili zorientowała się, że w krzakach obok odpoczywają lwy i szybko uciekła.





Mama słonia przeżywa żałobę, która potrwa ok. tydzień. Oddaliła się od stada i w samotności opłakuje śmierć swojego dziecka.


Hipopotamy żyją ok. 40-50 lat, całe życie spędzają w tym samym oczku wodnym.




Po rogach widać, że to bawół. Bawoły to jedne z nielicznych zwierząt, które atakują ludzi bez powodu. Co do zasady dzikie zwierzęta boją się nas tak samo jak my ich i bez powodu nie atakują. Atak najczęściej spowodowany jest brakiem wiedzy lub głupotą ludzi. Byłam pod wrażeniem tego, jak przewodnicy rozpoznawali zamiary zwierząt, np. po odgłosach lub pozycji ciała, która sygnalizowała, że trwa tropienie ofiary. Bawoły są wyjątkiem – w przeszłości były często zabijane przez ludzi i wykształciły w sobie przekonanie, że jeśli nie zabiją człowieka to same zaraz zginą. Atakują w ciągu kilku sekund.















Miasto Victoria Falls jest dosyć komercyjne, czemu ciężko się dziwić. Rzeka Zambezi, na której znajdują się wodospady, tworzy granicę pomiędzy Zambią i Zimbabwe. Przejście graniczne na moście – samochodowe, kolejowe i piesze – jest jednocześnie atrakcją turystyczną, można np. skoczyć z bungee. Jak to w Afryce bywa, żeby wejść na most trzeba stać w kolejce po przepustkę, o którą potem nikt nie pyta. 🙂
Przed mostem ciągnie się kolejka samochodów, a obok nich widać lokalnych kupców na rowerach przewożących w kartonach różne towary, np. olej spożywczy.

Przy przejściach granicznych w Zimbabwe (również tym z Botswaną) widać stare, zakurzone i często popsute auta, które zazwyczaj stoją tam kilka lat. Są sprowadzane z Japonii, przez Tanzanię – czekają aż ich nowi właściciele uzbierają pieniądze na cło, które jest bardzo wysokie.






Na środku mostu stoi tabliczka wyznaczająca granicę pomiędzy Zimbabwe i Zambią.





Bamba Tram to stylizowany tramwaj z XIX wieku. Można nim pojechać na most, również o wschodzie słońca. Na co dzień stacjonuje w pobliżu dworca kolejowego Victoria Falls.

Mosi-oa-Tunya – mgła, która grzmi.
Miejscowe plemię zamieszkujące tereny nad rzeką Zambezi nadało wodospadom taką nazwę. Mgła wywołana spadającą masą wody może sięgać do 300 m wysokości i być widoczną z 40 km. Obecnie tak nazywa się park narodowy po zambijskiej stronie wodospadów, który jest najmniejszym parkiem w Afryce. Nazwa „Wodospady Viktorii” została nadana dopiero w 1855 r. przez szkockiego odkrywcę Davida Livingstone’a. Jego imieniem nazwano również most, który rozciąga się nad kanionem, w który wpadają wody Zambezi.

Wodospady Viktorii to 1 z 7 naturalnych cudów świata, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1989 r. Kanion, do którego spada rzeka Zambezi to szczelina tektoniczna. Koryto Zambezi ma w tym miejscu 1 708 m. szerokości, a woda spada z wysokości 108 m. To największa na świecie spadająca tafla wody! W porze deszczowej, co 1 sekundę, z wodospadu spada 1 088 m³ wody!




To właśnie widok z góry, choć niesamowity, pokazuje jak mało jest wody w wodospadach. Ostatnia pora deszczowa nie trwała za długo, stąd wody wody jest dużo mniej niż w poprzednich latach.






Ostatniego dnia spotkała nas niespodzianka – mały lampart wylegujący się w pobliżu kempingu. 🙂



Z Zimbabwe wyjechaliśmy o świcie przejściem granicznym biegnącym przez park. Każdy przekraczający granicę musi zamoczyć buty (również te z bagażu) w środku dezynfekującym przeciw pryszczycy. To choroba, która się bardzo szybko rozprzestrzenia, występuje w Afryce, Azji i niektórych częściach Ameryki Południowej (rzadziej w Europie) i niesie za sobą poważne konsekwencje ekonomiczne na całym świecie. Ostatni poważny wybuch epidemii nastąpił w 2001 r. w Wielkiej Brytanii i rozprzestrzenił się na Europę kontynentalną, co w konsekwencji doprowadziło do śmierci 4 milionów zwierząt.


